Kochanie jedziemy nad morze! – od progu woła mój uśmiechnięty mąż.
– Co, gdzie, jak i kiedy? – pytam, odrywając się od lektury.
Na walentynki, dziś udało mi się wszystko dograć i możemy jechać! Dzieci zostaną z dziadkami, a my będziemy mieli czas tylko dla siebie – głupkowaty uśmieszek nie schodzi mu z buzi. Oj ja już wiem o czym on myśli… Bardzo się cieszę z tego wyjazdu, tak dawno nigdzie nie byliśmy, ciągle tylko praca, praca albo dzieci. W końcu będziemy mogli nacieszyć się sobą.
Dwa dni przed wyjazdem nasz synek roi się markotny, nie lubi być bez rodziców, a wie, że weekend spędzi u dziadków. Kończymy pakowanie i przytulam go mocno przed snem. Wydaje mi się, że ma wypieki ale to pewnie przez wygłupy. W nocy okazuje się, że nie były to wygłupy Staś ma temperaturę. Rano budzi się cały w maleńkich czerwonych krostkach… To różyczka. Z wyjazdu nici a miało być tak miło… Córeczka też jakaś taka rozbita. Jedziemy do lekarza, dzieci dostają leki, a my już wiemy, że walentynki spędzimy w domu z chorymi dziećmi. Troszkę mi przykro, ale dzieci są dla nas najważniejsze. W sobotę od rana chodzę między dwoma pokojami, bo – mamusiu piciu, -mamusiu swędzi, -mamusiu przytul. Wieczorem wprost padam z nóg. Nie marzę o niczym innym jak o pójściu spać. Mąż poszedł już do łazienki, pewnie też bierze kąpiel i będziemy się kłaść. Nie o takich walentynkach marzyłam…
Mąż wychodzi otulony szlafrokiem, bierze mnie za rękę każe zamknąć oczy i prowadzi do łazienki. A tam świece, wanna pełna ciepłej wody i piany, wszędzie unosi się cudowny zapach Pinacolady. To części zestawu Farmona jaki od niego dostałam. Robert pomaga mi wejść do wanny, sięga po peeling o tym samym zapachu i delikatnie pomaga mi się umyć. Jest cudownie! Później owija mnie w ręcznik i zanosi do sypialni. Tam robi cudowny masaż przy użyciu cudnie pachnącego ekskluzywnego masła do ciała. Jakie to przyjemne uczucie być tak rozpieszczoną. Mija mi zmęczenie po całym dniu i jesteśmy już tylko dla siebie ja i mój mąż. To wcale nie były takie złe walentynki…