Były to prywatne rozmowy z kobietami, które szukały wsparcia?
Tak, to były rozmowy prywatne. Każda z tych kobiet przeczytała artykuł zamieszczony w gazecie. Niektóre dowiedziały, się właśnie że mają raka i nie wiedziały co dalej robić. Ten materiał stał się dla nich inspiracją i wzmocnieniem, nie czuły się już z tym wszystkim takie samotne. Opisywałam w nim wszystkie etapy leczenia – operację, naświetlania. Kiedy kobieta dowiadywała się o różnych przydatnych szczegółach, nie wchodziła już w taki czarny tunel, wiedziała jak to mniej więcej działa.
Ta wiedza jest potrzebna.
Jest najważniejsza. Zaoszczędza nam wiele lęku i strachu. Jeżeli wchodzimy w coś, co jest dla nas niewiadome i nie wiemy co się będzie z nami działo, to oczywistym jest, że się boimy. Ja przez to wszystko musiałam przejść sama.
A początkowy pomysł na organizację opierał się właśnie na wspieraniu kobiet, czy tak jak to teraz wygląda – na uświadamianiu?
Na początku to było wspieranie. Pierwszy rok to było głównie odpisywanie na maile, rozmowy telefoniczne i takie „face to face”. Tych rozmów było bardzo wiele, nieraz spędzałam po 8 godzin przy telefonie. Kobiety, które udało się z tego wyciągnąć oraz te które wspierałam podczas choroby, pomagały mi i zakładały „mini oddziały Kwiatu Kobiecości” w swoim regionie.
Czyli w zasadzie od początku była to działalność mająca zasięg na całą Polskę?
Tak i dzięki temu mogłam przekierowywać kobiety, dzwoniące na przykład z Krakowa, do osoby, która była na miejscu. Było im łatwiej spotkać się na miejscu przy kawie i porozmawiać. Niezwykle ważne jest, żeby móc dotknąć osobę, która wyszła z tego. Zobaczyć, że wszystko jest dobrze, że żyje, że super wygląda. To wszystko są takie bodźce, które są bardzo potrzebne w momencie kiedy się choruje.
Mam wrażenie, że to też się bardzo zmienia w Polsce. Te wszystkie grupy wsparcia, które się pojawiają. Tego jeszcze 10 lat temu chyba nie było.
Raczej nie było. Jak chorowałam to w Szpitalu Onkologicznym w Warszawie był tylko jeden psycholog, do którego w ogóle nie było szans, ani możliwości się dobić. Był jeden na setki, jak nie na tysiące pacjentów. Dzisiaj już jest troszeczkę lepiej. Chociaż i tak uważam, że w tym systemie, który mamy, jest o wiele za mało ludzi, którzy powinni wspierać chorujących.
Na kolejnej stronie ciąg dalszy wywiadu!