Sprawa trafiła do prasy. Pani Agnieszka rozmawiała z innymi rodzicami. Wszyscy byli sprawą oburzeni. Jedna matka nie pozwoliła nawet swojej córce odrabiać lekcji. Ponadto sprawa trafiła na Facebooka oraz na biurko ministra.
Mimo to minister edukacji Torbjørn Røe Isaksen uważa, że sprawa jest przesadzona.
Może to właśnie my, dorośli, najbardziej reagujemy negatywnie na widok tego obrazka, bo myślimy inaczej, niż dzieci – zażartował w komentarzu względem sprawy. Mimo to Isaksen przyznał również, że zadanie zostało dopasowane do wieku dzieci oraz pochwalił rodziców za czujność.
Inna matka, która jest zarazem pielęgniarką szkolną, także skomentowała to zajście, uznając, że obrazki mimo wszystko nie powinny wyrządzić dzieciom żadnej krzywdy, ale zarazem nie są one także odpowiednie.
Z dziećmi należy rozmawiać o ciele człowieka, ale od tego bym nie zaczynała. Wszystko w swoim czasie – uznała Miriam Krogh-Ervik.
Skąd jednak wzięły się poniższe obrazki w zeszytach dzieci? Okazuje się, że nauczyciele nie widzieli w nich obscenicznych scen. Uważali bowiem, że są to zwykłe dziecięce rysunki.
Cała sprawa jest o tyle dziwniejsza, że Norwegia to kraj bardzo uczulony na dziecięcą seksualność, a konkretniej pedofilię. Sami rodzice powstrzymują się od publicznego okazywania uczuć swoim dzieciom, żeby nie być posądzonymi o „zły dotyk”. Czy naprawdę zatem nie widać na pierwszy rzut oka seksualnego wydźwięku rysunków dla sześciolatków?